Home / Góry Bystrzyckie 13-14.03.2016 r.

Góry Bystrzyckie 13-14.03.2016 r.

W poszukiwaniu zimy!

Góry Bystrzyckie 13-14.03.2016 r.

Kiedy za oknem wiosna coraz pewniejsza, kiedy rtęć w termometrze coraz odważniej smyra liczbę dwucyfrową i kiedy po niedawnej zimie nie ma już prawie śladu, postanowiliśmy udać się na małą wyprawę w poszukiwaniu białego szaleństwa.

Tym razem My, dzielni Olimpowicze postanowiliśmy dokonać eksploracji Gór Bystrzyckich. Nieznane, niezatłoczone i zalesione górki, a w ich środku niezwykle urokliwe schronisko Jagodna były miejscem naszej ostatniej wyprawy. Ale od początku…

Nasza przygoda zaczęła się od szybkiego przeglądu siły żywej na Dworcu Głównym i miłej niespodziance. Zamiast spodziewanych 6-8 osób, gdy ruszyliśmy leniwie do stacji docelowej, było nas dwa razy więcej*. Na miejscu dokonaliśmy skoku na lokalny sklepik, celem zakupu kiełbasy oraz innych niezbędnych atrybutów dobrej biesiady.

Na niewymagającym, ale sprzyjającym rozmowom szlaku – spotkaliśmy Cezara vel Czarka, przecudnego kundelka, który towarzyszył nam aż do schroniska. Czarek, może nie grzeszył rozumkiem ani czystością, ale urokiem zarażał wszystkich. Był też wybredny, nie jadł byle czego, był to bowiem pchlarz z klasą! Preferował dobrą kiełbasę, z pogardą spoglądając na inne nasze górskie smakołyki.

Na szlaku spotkaliśmy także „lokalsa”, jak-się-okazało właściciela okolicznych terenów, który oprowadzał nas po okolicy, wskazał ciekawsze drogi i pokazał atrakcje natury, jak chociażby źródła „przepysznej” wody mineralnej. Woda była tak smaczna, że trzeba było sporego pragnienia by móc się nią delektować bez wykręcania twarzy. Nie muszę wspominać, że największą drwiną i awersją w stosunku do owej wody przejawiał nasz czworonogi Rzymianin.

Po kilku godzinach przedzierania się przez zaśnieżone leśne drogi i wąskie asfaltówki, dotarliśmy do bazy: Schronisko Jagodna. Mimo, ze górki dookoła są górkami tylko z kurtuazji, to samo schronisko jest na najwyższym poziomie. Pyszna strawa i napitki zaspokajały nasze żołądki i gardła, dobra muzyka, fantastyczna atmosfera koiły nasze zmęczone ciała i pieściły dusze, mogliśmy w pełni oddać się zasłużonej biesiadzie.

Gdy mrok i mróz spowił okolicę wieczorową porą, nadszedł czas na utęsknione ognisko. Nie ma wyprawy Olimpowej bez ogniska**, prawda? Gdy po trzech kwadransach zamrożone kłody rozpaliły się żywym ogniem, wokół zawisło kilkanaście kiełbas i niedługo wszyscy mogli rozkoszować się tym, najwykwintniejszym według samego Cezara, daniem.

Rano Czarka już nie było. Udał się przez Rubikon w swoje włości. Zapewne Duch gór wysłuchał naszych modłów i sprowadził nam jeszcze więcej śniegu przez noc, dzięki czemu co kilka chwil nasza podróż powrotna przerywana była spektakularnymi bitwami śnieżnymi (część z nich jawnie gwałciła elementarne zasady Fair Play).

Pamiętając stare przysłowie, że „snajper myli się tylko raz” – udaliśmy się w drogę powrotną do Wrocławia, zasilając po drodze garnizon w Kamieńcu Ząbkowickim. Zadanie główne zostało wykonane: znaleźliśmy śnieg i bawiliśmy się wspaniale. Do zobaczenia na szlaku!

* zapewne sukces frekwencyjny należy się organizatorom za przesunięcie startu z godziny 6:30 na mniej barbarzyńską 8:30

* * Słyszeliście o ogniu olimpijskim?

Przemek Esik

Fotoreportaż, fot. Irek Krępa, Ryszard Szpytman, Przemek Esik

Strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celu niezbędnym do prawidłowego działania serwisu, dostosowania strony do indywidualnych preferencji użytkownika oraz statystyk. Wyłączenie zapisywania plików cookies jest możliwe w ustawieniach każdej przeglądarki internetowej, dzięki czemu nie będą zapisywane żadne informacje. Polityka prywatności

Scroll to Top